niedziela, 19 grudnia 2010

PROLETARYAT - Prawda (2010)











Proletaryat to zespół, który zaczynał swoją działalność w momencie, gdy miałem już jakieś pojęcie o muzyce, słuchałem jej już bardzo wiele i bardzo różnej. Byli głosem pokolenia lat 80-tych i 90-tych. W 1990 pojawiła się płyta „Proletaryat”, a właściwie kaseta, pierwszą płytą, winylową, chłopaków z Pabianic jaką posiadłem był „Proletaryat” z 1991 roku z piękną czerwoną, błyszczącą okładką. Wtedy to była kapela serwująca ostrą punkową jazdę ze ścianą gitarowego hałasu. Miało to ogromną siłę przekazu wraz z tekstami wokalisty Tomasza "Oley-a" Olejnika opisującymi naszą polską rzeczywistość. Proletaryat grał w pierwszej polowie lat 90-tych masę koncertów. Kawałek pt. „Proletaryat” był nawet sygnałem programów Jurka Owsiaka w TV. W roku 1994 wraz z albumem „IV” zespół dojrzał i pokazał swoją zdecydowanie hard rockową, a nawet heavy metalową stronę. Nie ważne naprawdę czy było to spowodowane trwającą modą na grunge, ważne, że dało kapeli jeszcze większą moc. Stali się symbolem polskiego, siarczystego rocka, a były to naprawdę piękne czasy. Na topie były takie kapele jak Houk, Illusion, Hey…

Potem Proletaryat tak jak cały polski rock padł ofiarą małego zainteresowania muzyką rockową nowo powstających komercyjnych stacji radiowych. Płyty wydawali nieregularnie, nie mieli już tak silnej promocji medialnej, ale nie zaprzestali grania. We wrześniu 2010 roku ukazała się nowa płyta ProletaryatuPrawda”, która jest kontynuacją drogi jaką panowie obrali w 1994 roku. Na Prawdzie jest tylko znacznie mocniej, riffy są bardziej mięsiste, a teksty są takie, że każdy znajdzie taki, w którym (jak mówi Oley) będzie się mógł przejrzeć jak w lustrze. Moje ulubione numery na nowym albumie Proletaryatu to otwierający płytę Podły, z tekstem na temat kryzysu w związku między kobietą, a mężczyzną. Riff i rytm tego utworu sprawiają wrażenie samonapędzającej się maszynki. Drugi to numer trzeci na płycie Myśl. Klasyczne hard rockowy patent na riff, ale jak zagrany, i Oley śpiewający tak, że ciarki się ma na plecach :) . Ból, piąty utwór, pięknie zaaranżowana rockowa ballada, opowiada o uczuciach, którym nie dane jest rozkwitnięcie bo nie trafily na dobry czas. Wciąga mnie i hipnotyzuje ósmy na Prawdzie, Punkt. Akordy w riffie przywodzą na myśl najlepsze muzyczne momenty na płytach np. Soundgarden i to nie zarzut. Kawałek nie jest krótki, ale jest bardzo nośny i ma wiele smaczków, które wyłapuje się w kolejnych przesłuchaniach. Płytę zamyka Moc - jaka moc jest uśpiona we wszystkich naszych gorzkich wspomnieniach, do czego mogą doprowadzić skrywane żale? – stonowana zwrotka przechodzi w oszalały refren z mocnym, wgniatającym w ziemię motywem. Na płycie słychać świetną pracę całego zespołu. Gitara i bas nagrane zostały selektywnie, więc instrumenty słychać bardzo wyraźnie. Perkusja jest jak dynamit, dużo zmian tempa, siły uderzenia, zero monotonii w grze. Proletaryat 2010 to monolit, w którym na równi ze sobą stoją brzmienia instrumentów i teksty, a Oley i koledzy mogą zacytować Mike Stipe-a (R.E.M.): „Mam świadomość, że pismo, które nas krytykowało i niejedna stacja radiowa, która nie chciała nas grać, już nie istnieje, a my gramy dalej". Proletaryat po bez mała 25-ciu latach na scenie mają tę siłę i z pewnością nagrają jeszcze dużo świetnej muzyki.

Obecny skład zespołu:

Tomasz "Oley" Olejnik – wokal

Dariusz "Kacper" Kasprzak – bas

Robert "Mały" Hajduk – perkusja

Wiktor Daraszkiewicz – gitara


Singiel promujący album "Prawda", Ból

Jeden z moich faworytów na płycie, Punkt


Oficjalna strona Proletaryat -u

poniedziałek, 13 grudnia 2010

VOO VOO - Wszyscy muzycy to wojownicy











16 listopada 2010 roku Pan Wojciech Waglewski z kolegami czyli VOO VOO wydali niesamowitą płytę „Wszyscy muzycy to wojownicy”. Płyta jest tak wyjątkowa bo nagrana została na tzw. „setkę”, bez komputerowego wygładzania i poprawiania. Nagrana na żywych instrumentach, których dźwięki zarejestrowane zostały na taśmie, płyta sprawia wrażenie, że zespół gra na żywo właśnie teraz, właśnie dla nas, i również dlatego słucha się jej bardzo przyjemnie. „Bardzo mnie pobudziła płyta Kim Nowak. Niezależnie od tego, że znam ludzi, którzy ją nagrali. Jest to pierwsza rock’n’rollowa płyta, jaka się pojawiła w Polsce od 10, czy 15 lat” – mówi Wojciech Waglewski w jednym z wywiadów. Dlatego pewnie nowe Voo Voo brzmi tak mocno i rockowo. Muzycy sprzedali wszystkie nowe, a zaczęli kupować stare instrumenty. Płyta jest, również zdaniem Waglewskiego, mało radiowa (może oprócz utworu tytułowego) - „Jeśli nawet pojawiają się tu ładne piosenki, ze dwie lub trzy, to są całkowicie „popsute” przez Mateusza (Pospieszalskiego), lub mają chrapliwą gitarę albo wokal.” (W.Waglewski dla Teraz Rock). Wszystkie powyżej wspomniane elementy składają się na to, że stawiam nową płytę Voo Voo obok albumu nagranego przez synów Waglewskiego, Kim Nowak.

Już otwierająca płytę Zbroja brzmi potężnie, głównie dzięki saksofonowi barytonowemu Mateusza Pospieszalskiego. Utwór wzbogaca szalona, improwizowana gitarowa solówka Wojciecha Waglewskiego. Drugi numer to mój ulubiony Miłobyłoby mi z klimatyczną, brudną gitarą we wstępie, po której następuje rytmiczna rockowa jazda z solówką, która nieodparcie kojarzy się z brzmieniem i sposobem gry Hendrix-a. Jest to jeden z tych momentów na płycie, że „palce lizać”, cały zespół niesiony jest improwizacją Waglewskiego i brzmi jak nigdy wcześniej Voo Voo nie brzmiało. Po nim następuję klasycznie rock’n’roll-owy Mało mnie rusza. Dopiero akustyczny Język, gęba, strój daje słuchaczowi chwile wytchnienia (piękna  solówka Pospieszalskiego na klarnecie). Klecina to oparty na bębnach Stopy i plemiennych wokalizach Mateusza Pospieszalskiego utwór o „kleceniu” tekstu. Kolejny, Osioł jest przy pozostałych, klasyczna piosenką Voo Voo, może to przez wesołą melodię i cymbałki będące głównym w nim instrumentem. Numer siódmy na płycie to Gruz zagrany przez Waglewskiego na instrumencie dobro (gitara z metalowym „sercem” tuż za mostkiem, w miejscu otworu rezonansowego). Dobro dostał lider Voo Voo w prezencie od managera zespołu Mirka Olszówki. To co zostanie (drugi singiel z płyty) z mądrym tekstem o przemijaniu rzeczy materialnych i takich, którymi żyją obecnie media, a sile dobrych uczuć i relacji międzyludzkich, które zostają na zawsze. Piękny spokojny utwór „zepsuty” :) , jak mówił Waglewski, szaloną skrzeczącą i piszczącą saksofonową solówką Pospieszalskiego – daje ona jednak ciekawy rezultat będąc w kontrapunkcie do całości klimatu To co zostanie (nie udało się ustalić komu utwór jest dedykowany). Numer dziewięć, Za głupi, to numer dedykowany Tadeuszowi Nalepie, muzycy starali się oddać klimat i filozofię utworów Nalepy, zarówno w muzyce jak i w tekście. Mają się nas bać to taka „koncertowa bateryjka”, rock’n’roll-owa gitara i dęciakami. Wyć się zachciało, jazgoczący kawałek o chęci, tęsknocie, za nieskrępowaną odrobiną szaleństwa – „…To właśnie dla tego by lżej było żyć wytykam gębę z dziury by wyć”. Dwunastka to Wszyscy muzycy to wojownicy (pierwszy singiel), utwór, który jest ironicznym spojrzeniem na branżę muzyczną w Polsce - artyści w kraju mówią wszędzie, że muszą "walczyć" o to by być granymi przez media. Jednak hasło tytułowe zostało potraktowane przez większość ludzi dosłownie. Płytę zamyka zagrane przez pana Wojciecha Waglewskiego na gitarze akustycznej Nico - …”wszystko znika, a zostaje muzyka…”

Płyta ta jest potwierdzeniem wielkości Wojciecha Waglewskiego i spółki i dowodem na to, że rock’n’roll nie umarł. Tę płytę trzeba po prostu mieć.








Aktualny skład VOO VOO:

Wojciech Waglewski – gitara, śpiew – autor tekstów, kompozytor, aranżer, lider zespołu

Mateusz Pospieszalski – saksofony, flet, klarnet basowy, instrumenty klawiszowe, akordeon, śpiew – kompozytor, aranżer

Piotr "Stopa" Żyżelewicz – instrumenty perkusyjne

Karim Martusewicz – kontrabas, gitara basowa

Oficjalna strona Voo Voo

sobota, 4 grudnia 2010

Robert Plant - Band of Joy











W listopadzie wspomniałem Roberta Planata przy okazji nowej płyty Bryana Ferry, bo jest on dla mnie obok Ferry-ego najbardziej rozpoznawalnym wokalistą.

13 września 2010 roku wydany został dziewiąty studyjny, solowy, album Planta „Band of Joy”. Robert Plant jest muzykiem, który nie musi niczego udowadniać, nie musi się z nikim ścigać, nie musi podążać za modą – wystarczy, że śpiewa, a nieustannie jest w znakomitej formie wokalnej. Nowa płyta brytyjskiego wokalisty nie jest materiałem autorskim, jest to zbiór różnych klasycznych mniej lub bardziej znanych utworów, tylko jeden, Central Two-O-Nine, jest autorstwa Planta i Buddy-ego Miller-a (gitara elektryczna, produkcja płyty). Płyta to taka podróż w przeszłość Roberta Planta do czasów przed zeppelin-owych kiedy Plant wraz z John-em Bonham-em występował w kapeli o nazwie właśnie Band of Joy. Zespół działał w latach 1966-1968 i grał głównie cudze, soulowe i bluesowe kompozycje. Na „Band of Joy” Planta znajdziemy dużo country, folka, bluesa, a nawet coś na irlandzką nutę. Brzmienie płyty przywodzi również na myśl brzmienia płyt Led Zeppelin z ich akustycznych okresów. „Band of Joy” pełne jest łączenia i przenikania się ze sobą muzyki elektrycznej i akustycznej, rytm utworów potęguje dodanie dodatkowej sekcji rytmicznej wspomagającej bas i perkusję. Moje ulubione utwory na tej płycie to zeppelinowski Angel Dance, country-owy House of Cards, niepokojący i przygnębiający Monkey (doskonale wspiera w nim Roberta Pani Bekka Bramlett), oparty na motywie pieśni tradycyjnej Satan Your Kingdom Must Come Down oraz skoczny prawie beatlesowski You Can't Buy My Love. Robert Plant we wszystkich utworach śpiewa spokojnie, bez popisów wokalnych, na które z pewnością jeszcze go stać. Słychać, że zależy mu na melodii i przekazaniu nastroju słuchaczowi. Plant cały jest z muzyki i po jaki repertuar nie sięga to wprowadza świeżość, ale i klasyczny sznyt. Nie bez przyczyny w 2006 roku piosenkarzowi przyznano pierwsze miejsce na liście 100 najlepszych wokalistów wszech czasów (Hit Parader).

Video do Angel Dance, singla promujacego album.

Mój ulubiony - Monkey, z koncertu w BBC Radio 2.

 

czwartek, 2 grudnia 2010

Trzeba mieć marzenia do gwiazd, wtedy te mniejsze też się spełniają - Mirosław Olszówka (1960-2010)

Dowiedziałem się o tym 2 grudnia, dowiedziałem się o tym, że we wtorek 30 listopada zmarł człowiek, który w moim widzeniu świata zrobił najwięcej dla jego części jaką jest moje miasto, Lublin. Zmarł w wieku 50 lat Mirosław „Kiton” Olszówka. Człowiek orkiestra animator  kultury, aktor, mim, reżyser, menadżer zespołów Voo Voo i Osjan, producent płyt. Ożywił Zamek w Janowcu organizując na nim od 2002 roku wiele imprez artystycznych i promując go wśród turystów polskich jak i zagranicznych. Jak się okazuje jego koronnym przedsięwzięciem był  INNE BRZMIENIA ART'N'MUSIC FESTIVAL  w Lublinie, który jak sam mówił stworzył dla Lublina, miasta ubiegającego się tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w roku 2016. Pierwsza edycja festiwalu odbyła się w 2008 roku, w tym roku była już (dopiero) trzecia edycja. Na Inne Brzmienia Art’n’Music Festiwal w 2008 i 2009 roku byłem na wszystkich koncertach i wystawach na jakie dałem radę pójść. W roku 2010 niestety, niestety nie byłem na koncertach festiwalowych, ale kręciłem się po starym mieście i robiłem zdjęcia około festiwalowe oraz zdjęcia wystaw fotografii na ścianach kamienic lubelskich. Główną atrakcją tegorocznej edycji był urodzinowy koncert zespołów Voo Voo i Raz Dwa Trzy, a dla mnie również obecność na lubelskim festiwalu Programu Trzeciego Polskiego Radia w osobie Piotra Stelmacha. Mirek Olszówka jako ideę Innych Brzmień postawił przenikanie się kultur z całego świata, spotkań artystów w trakcie aranżowanych wspólnych koncertów, wreszcie spotkań artystów z publicznością. Każdego roku cieszyłem się na lipiec w Lublinie bo wiedziałem, że będą Inne Brzmienia i że Mirek Olszówka znów Nas czymś zaskoczy. Kiton wpisał się już na stałe do historii miasta, do historii muzyki. Kolejny festiwal w 2011 roku zapewne będzie, może otrzyma jego imię? Jednak parafrazując piosenkę myślę, że Inne Brzmienia bez Kitona to jak Yoko Ono bez Lenona.

P.S. tytuł artykułu to motto życiowe Pana Miroslawa „Kitona” Olszówki. Tacy ludzie zostawiają po sobie puste miejsce w przestrzeni w jakiej żyli.

Poniżej załączam moje zdjęcia z otoczenia trzeciej edycji festiwalu oraz film o jednym z dni festiwalowych INNE BRZMIENIA 2010 ART'N'MUSIC FESTIVAL LUBLIN – LVIV, a na koniec sam Mirosław Olszówka mówi o swoim życiu w Lublinie o ciągłym realizowaniu coraz to nowych pomysłów artystycznych.

Moje Inne Brzmienia

Mirosław Olszówka o sobie, o Lublinie.

Strona Inne Brzmienia Art’n’Music Festiwal





































środa, 1 grudnia 2010

Skunk Anansie - powrót i "Wonderlustre" (2010)











Skunk Anansie to niesamowita brytyjska grupa rockowa, która swoje triumfy święciła w latach 90-tych. Działalność zawiesili w roku 2001, a powrócili na światowe sceny w 2009. W czasie przerwy w działalności grupy Skin nagrała dwa znakomite albumy solowe ( Fleshwounds w 2003 i Fake Chemical State w 2006 ) nadal pozostając sobą czyli drapieżną łysą rockerką. Powrót zespołu poprzedził album „Smashes & Trashes” (2009) zawierający najbardziej znane i najbardziej popularne utwory zespołu, aż pęka od rockowych pereł. Zawiera między innymi takie jak, jeden z pierwszych singli Skunk, Selling Jezus, czy kawałek Charlie Big Potarto, który nadał rozpęd karierze grupy oraz Tear the Place Up, Weak czy Hedonizm będące już klasykami grupy i pokazujące jak Skin i koledzy potrafią łączyć ostre rockowe granie z finezją i lekkością, nie zahaczając w tworzonej muzyce o miałkość i nijakość. Na Smashes & Trashes znalazły się również dwa nagrania premierowe śliczna ballada Squander i Because of You z przejmującym tekstem i doskonale stopniującą napięcie muzyką oraz riffem, który sprawia, że ma się ciarki na plecach, no i śpiewająca „pełną piersią” Skin.











13 września 2010 roku zespół wydał nowy całkowicie premierowy album „Wonderlustre”, którym Skunk Anansie potwierdzili swoją formę. Nowa płyta pokazała również, że żadna kapela nie jest tak charakterystyczną żeby mogła zająć przez tych kilka lat nieobecności zespołu ich miejsce na światowych scenach, a to zasługa jedynej w swoim rodzaju wokalistki jaką jest Skin i pozostałych muzyków otwartych na muzykę i tym samym nie dających się zaszufladkować w jednym muzycznym stylu.

Słuchając otwierającego płytę God Loves Only You czuję się jakbym wszystko mógł, jakby jakaś siła dawała mi nieskończoną moc. Potem hicior My Ugly Boy, co tu dużo pisać świetny utwór, nośny refren, niesamowita Skin (do tego kawałka powstało doskonałe video nakręcone w podziemnym parkingu w Belgradzie). Na wyróżnienie zasługuje również liryczny, ale nie pozbawiony mocy Talk To Much, rytmiczny The Sweetest Thing z chórkami jak z lat siedemdziesiątych oraz zdecydowany rockowy Feeling The Itch. Mam nadzieję, żę Skunk Anansie przez jeszcze ładnych kilka lat cieszyć będą nas swoją muzyką.

Oficjalna strona Skunk Anansie

Skunk Anansie na Allmusic.com

Poniżej kilka  clipów zespołu (pierwszy raz, aż tyle, ale nie mogłem się powstrzymać i ciężko mi było i tak z kolejnych kilku zrezygnować).

Hedonism

Weak - live

Because of You

My Ugly Boy