niedziela, 2 października 2011

Franka De Mille - Lublin 10.09.2011 r.









10 września 2011 roku w ramach Europejskiego Festiwalu Smaku odbył się koncert Franki De Mille. Było to doniosłe wydarzenie bo był to pierwszy koncert tej brytyjskiej artystki w Polsce. To, że Franka De Mille znalazła się w Lublinie było zasługą Pana Waldemara Sulisza, pomysłodawcy i dyrektora Europejskiego Festiwalu Smaku w Lublinie, który zaprosił wokalistkę do naszego miasta. Koncert Franki De Mille rozpoczął się po godzinie 20 na Placu Po Farze. Na scenie pojawiła się skromna, uśmiechnięta kobieta w otoczeniu muzyków i po chwili zabrzmiało I pray for you, zupełnie nowy utwór (premiera koncertowa), który Franka zadedykowała swojemu „polskiemu bratu”, który w Polsce od dwóch lat pomaga jej we wszystkim, między innymi tłumaczy teksty. Kolejnym utworem był Birds, przejmująca, pięknie rozwijająca się muzycznie ballada dedykowana przez artystkę jej zmarłemu ojcu. Po nim zabrzmiały Fallen i Bridge the Roads, tytułowy utwór z płyty Franki De Mille, z pięknym refrenem i dynamiczną gitarą akustyczną. Utwór ten spowodował żywiołową reakcję publiczności. Po nim przyszedł czas na So Long, mój ulubiony, chyba najbardziej nastrojowy i wywołujący przyjemny dreszcz na plecach, a opowiadający o trudnej drodze pomiędzy dzieciństwem a dorosłością. Franka w jego interpretacji i ruchu scenicznym bardzo przypominała mi Kate Bush, którą jak wiem sama również ceni. W dalszej części koncertu artystka postanowiła utrzymać nastrój i zaprezentowała nam Oh my, cudowną balladę z towarzyszeniem fortepianu i sekcji smyczkowej. Przy pogodnym You'll Never Know, a później przy utworze Solo, publiczność zgromadzona pod sceną była już zupełnie oddana France, odpowiadając na jej gesty i odwzajemniając posyłane ze sceny uśmiechy – zaistniała niewidzialna, ale wyczuwalna więź. Franka podczas koncertu w Lublinie zaprezentowała, oprócz otwierającego koncert I pray for You, jeszcze trzy nowe utwory: Farewell it will be, Where the Black Crows go i Let us talk, które znajdą się na przygotowywanej na przyszły rok, zupełnie nowej płycie. Wcześniej jednak zabrzmiał przecudnej urody Gare Du Nord w części śpiewany w języku francuskim, a opowiadający o siostrach rozdzielonych przez koleje losu. Utwór ten Franka napisała dla swojej siostry. Cała płyta Franki De Mille jest bardzo osobista, piosenki opowiadają o tym czego artystka sama doświadczyła, o trudnej młodości i o sprawach ostatecznych, ale i o nadziei. Koncert formalnie zakończyła piosenka Come On (utwór otwierający płytę Bridge the Roads) i chyba najbardziej, jeśli mogę użyć tego słowa przebojowa pozycja na płycie, promująca wydawnictwo w mediach. Na koniec Franka zaproponowała Nam piosenkę meksykańską La Martiniana będącą również jej ukłonem w stronę zmarłego ojca, który bardzo lubił muzykę z tego kręgu kulturowego. Podczas całego występu czuło się, że artystka daje całe swoje serce. Słuchacze dali się oczarować smutnym, ale wykonanym z dużym ładunkiem emocji piosenkom. Owacjom nie było końca, Franka przedstawiła jeszcze towarzyszących jej muzyków, a na scenie pojawił się dyrektor lubelskiego festiwalu z kwiatami dla artystki. Po koncercie były autografy i pamiątkowe zdjęcia, a w powietrzu nadal pozostawała magia niedawno zakończonego koncertu. Repertuar przedstawiony przez Franke De Mille to utwory ambitne, ocierające się o piosenkę poetycką, ale o korzeniach bliskich takim artystom jak Patti Smith, Kate Bush czy Tori Amos. W warstwie muzycznej przeważa gitara akustyczna i sekcja smyczkowa (wiolonczela i skrzypce). Sama wokalistka określa swoją muzykę jako „acoustic-baroque-folk”. Jednak najlepiej posłuchać wieczorową porą płyty Franki lub wybrać się na jej koncert, bo z pewnością do Nas wróci, ma już w Polsce spore grono fanów.

Franka band members:

Kevin Armstrong - lead guitar (muzyk Iggy Pop-a, Morrissey-a, David Bowie, Sinead O’Connor and many more)

Rupert Gillett - piano/guitar

Antonia Pagulatos - violin

Leonie Adams - cello

Matt Dean - drums

Sandy Beales - bass









Przed koncertem Franki udało mi się umówić na spotkanie z Wojciechem Ossowskim z Polskiego Radia, z Trójki, w której prowadzi on niesamowitą nocną audycję Ossobliwości Muzyczne - pełną muzyki folkowej, folk-metalowej, niesamowitych opowiesci oraz książek z "dreszczykiem". Spędziliśmy razem ponad godzinę siedząc w Pubie u Szewca i rozmawiając o radiu i muzyce. Po koncercie spędziliśmy wspólnie z artystami jeszcze kilka dodatkowych godzin. Wojciech Osoowski jest osobą bardzo otwartą, ma niesamowity umysł - często zaskakuje barwnymi skojarzeniami oraz wiedzą muzyczną (z wykształcenia jest muzykologiem). W domu zrobiłem z tego sporo notatek aby z upływem czasu nie utracić nic z opowieści Pana Wojtka m.in. o jego radiowych początkach. Może kiedyś jak to uporządkuję i jeśli Wojciech Ossowski się zgodzi umieszczę fragmenty na blogu.



















Wojciech Ossowski i Paweł Yaho

Orange Warsaw Festival 2011








17 czerwca wybrałem się z córką na Orange Warsaw Festiwal 2011. Ja pojechałem na festiwal dla Skunks Anansie, a moje dziecko dla My Chemicale Romance. Na nowy stadion Legii dotarliśmy odpowiednio wcześnie mimo, iż mieliśmy wykupione bilety z miejscówkami na trybunie vis-a-vis sceny. Przy wejściu na stadion zostaliśmy zaobrączkowani, zabrano nam nasze małe plastikowe buteleczki z wodą i już mogliśmy wdrapywać się po schodach na naprawdę robiący wrażenie obiekt. Pierwszy dzień festiwalu rozpoczął się od występów zespołu finalisty Finalisty WOW! Music Awards, pamiętam, że był to zespół Pauliny Przybysz (z grupy Sistars) oraz gwiazdki programu Idol Michała Szpaka, doskonale sprawdzającego się w coverach rockowych.

Przed godziną 21-ej na scenie pojawił się My Chemical Romance wzbudzając szał wśród licznie zgromadzonej głównie dziewczęcej publiczności. Był to pierwszy występ kapeli w Polsce i z pewnością sam zespół nie mógł być rozczarowany. Fani przygotowali trzy specjalne akcje na koncert MCR. Były uniesione kartki z napisami NA NA przy utworze Na Na, biało-czerwone maski przy Sing oraz różnokolorowe latarki przy Planetarny (GO!). Koncert My Chemical Romance był swoistym greatest hits kapeli, festiwalowy set był krótki. Zespół stanął na wysokości zadania. Gorzej natomiast było z nagłośnieniem ich występu, raz więcej było dźwięków wysokich innym razem znowu więcej było niskich – mimo to entuzjazm najmłodszej części publiczności nie malał ani na chwilę.

Po krótkiej przerwie, w trakcie której znacznie przybyło fanów muzyki na płycie i trybunach stadionu, około godz. 22-giej sceną rzadziło już Skunk Anansie i najlepsza na świecie frontmanka - Skin. Zespół od razu zmiażdżył słuchaczy pierwszym utworem Yes It’s Fucking Political. Potem były między innymi I Can Dream, My Ugly Boy, Charlie Big Potarto, Because of You, Hedonism (Just Because You Feel Good) odśpiewany razem z fanami i Weak podczas którego Skin zeszła do publiczności i rozpoczęła niesamowitą wędrówkę po rękach fanów (ciągle śpiewając) by na koniec utworu upaść do tyłu w ramiona ochrony. To była druga wizyta Skunks Anansie w Polsce, w ubiegłym roku zespół wystąpił na Open’erze. Widać było, że fantastycznie gra im się u Nas. Skin na scenie cały czas była w ruchu, cały czas otwarta na reakcję publiczności, a ludzie reagowali na jej gesty, śpiewali z nią refreny piosenek. Był to dla mnie najważniejszy i najlepszy występ czwartej edycji Orange Warsaw Festiwal 2011. Po zdecydowanie rockowej lwiej części tego dnia festiwalu przed północą na scenę wyszedł Moby i zaczęła się impreza wręcz taneczna. Moby zaczął od In My Hart, potem były jeszcze Why Does My Heart Feel So Bad?, geanialne Lift Me Up, Porcelain i Natural Blues. Niestety potem, moim zdaniem, Moby z zespołem zepsuli atmosferę swojego występu zaczynając grać bardzo mocno tranceowo, ilość bitów na sekundę była tak duża, że część publiczności, może tej bardzie rockowej, zaczęła wychodzić. Dzięki takiemu biegowi spraw zdążaliśmy na parking bez przepychania się przez tłum ludzi, a i odjazd samochodem spod stadionu nie sprawił większego problemu.

Wracając jeszcze do samych koncertów na szczególną uwagę zasługiwała oprawa świetlna zarówno sceny jak i całego stadionu Legii. Lasery, które stworzyły w pewnym momencie falujący świetlny dach zapierały dech w piersiach. Dodatkową atrakcją tego czerwcowego, koncertowego, bardzo gorącego dnia w Warszawie było spotkanie z dj-em stacji Antyradio, wokalistą kultowej formacji reggae Basstion z przełomu lat 80-tych i 90-tych, Przemysławem Jah Jah Frankowskim, który zaprosił Nas kilka dni wcześniej do odwiedzenia Antyradia na ulicy Żurawiej przed koncertem. Było więc krótkie zwiedzanie oraz obserwacja Jah Jah Frankowskiego przy pracy. Na koniec moja córka zrobiła Nam zdjęcie na tle studia im. Janusza Kosy Konińskiego. Dzień był intensywnie rock n roll-owy.