piątek, 27 września 2013

[peru] Ktoś z nich... subiektywny demontaż.


Album rozpoczyna sprzężenie we wstępie do tytułowego Ktoś z nich… i już słuchaczu jesteś sprzężony z tym albumem do ostatniego numeru. Ciężki dudniący, rozsadzający głośniki basowy riff. Po chwili wystrzeliwuje krótki, ale sugestywny 44. Zły pies warczy zakręconymi, hałaśliwymi, gitarowymi akordami. Mocny przekaz. Jest nas więcej – nie ukrywam mój, muzycznie i tekstowo, faworyt na tej płycie [peru]. Pani Pawłowicz doskonale wprowadza słuchacza w temat. Jest nas więcej, więc mamy rację, bo jest nas więcej, ale zostaje rozjechana przez świetną gitarę Jorge’a i bas Orła. Wciąga również Przed każdym zagrożeniem zmraża akordami i wywołuje dreszcze na plecach. W tym utworze słychać również perkusyjny kunszt Endrju. Magia fazy montażu sprawia, że jeszcze mocniej wpada się w szalony taniec, niesamowite mocne uderzenia basu. Nadchodzi czas na Kiedy przyjdzie czas. Panowie zabierają nas do pod czaszkę bezmyślności hejtera. Ostro cięte gitarowe akordy wspierane przez gęsto grającą perkusję i potężny bas robią wrażenie. Płytę zamyka I tak nie uwierzysz. Szept i ciszę rozrywa energetyczny gitarowy riff, który przejmuje w zwrotkach bas. Teksty poruszają istotne, często zamiatane pod dywan lub okrzyczane w mediach tematy i sprawy, których nikt później nie załatwia. Znieczulica, zwykłe bezimienne bohaterstwo, przemoc w rodzinie, dyskryminacja wszelkich mniejszości, kontrola człowieka przez system, manipulacja przez media, ignorancja, kłamstwo. Słowa na płycie wykrzyczane, mocne, a muzyka jeszcze mocniejsza. Słuchałem głośno, więc płyta przewierciła się przez moją czaszkę na wskroś i już jestem zakręconym na punkcie tej muzyki Ktosiem. Płyta pięknie i pomysłowo wydana. Jest to druga pełno wymiarowa, jeśli mogę tak powiedzieć płyta [peru] (poprzednią wydali Panowie w 2009 roku). Jak piszą na swojej stronie: "trzy osoby, trzy instrumenty, jeden zgiełk."
Koś z nich… sprawił, że nie mogę przestaś go słuchać w domu, w samochodzie i w ogrodzie.



wtorek, 11 czerwca 2013

Energie miasta - Noc Kultury - Lublin 08.06.2013


Koncert Energie miasta podczas tegorocznej lubelskiej Nocy Kultury można podzielić na trzy części. Pierwsza to występ zespołu Lolo Ferrari, grupa ta była niejako suportem całego głównego koncertu. Panowie swoją muzyką i wyglądem scenicznym mieli rozgrzać powoli zbierającą się pod sceną na Placu po Farze publiczność. Energia z jaką zespół wykonywał swoje utwory m.in. cover Wałów Jagiellońskich „Kukuła disco” z pewnością przeniosła się na słuchaczy.
Główną część koncertu rozpoczął występ lubelskiego zespołu Miąższ, który zagrał z wielką dynamiką oraz z gościnnym udziałem w jednej z piosenek („Telewizja”) legendarnego poety i barda, Jacka Kleyffa. Atutem zespołu Miąższ jest bez wątpienia pełna radości życia i spontaniczna wokalistka Joanna Zawłocka, która nawiązała wspaniały kontakt z publicznością. Bardzo ciekawą część występu grupy Miąższ było pojawienie się na scenie Jacka Bielasa Bieleńskiego ( króla łódzkiej alternatywy), który z towarzyszeniem muzyków lubelskiego zespołu wykonał miedzy innymi utwory „Miejscy strażnicy” i „Po co Ci to?”. Podczas występu Bielasa zauważyłem za sobą Jacka Kleyffa, podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń, z wielką atencją słuchał koncertu Jacka Bielanskiego. Po występie Bielańskiego na scenę wszedł Tymon Tymański z gitarzystą grupy Tymon & The Transistors Marcinem Gałązką. Gościem Tymona na scenie była Agnieszka Dębska z Lublina, wykonali razem „Perfect Day” Lou Reed-a. W trakcie występu Tymona na scenę wpadł również Michał "Bobby Dick" Skrok, wokalista kapeli Dick4Dick oraz Słoma. Po nich na deski estrady wtoczył swój wzmacniacz Spięty czyli Hubert Dobaczewski wokalista i gitarzysta płockiej grupy Lao Che – Hubert zaśpiewal miedzy innymi utwór „Opuszczone porty”. Później wspólnie z D'Roots Brothers, Natty B i Słomą wykonali „Strzeż się tych miejsc” Klausa Mitffocha. Kolejnym artystą z Lublina, który ze swym gościem zawładnął sceną był Łukasz Jemioła, który z Tomaszem Budzyńskim zaśpiewał utwór Armii „Archanioły i Ludzie”, a sam Tomek Budzyński z gitarą, zaśpiewał „Kazimierz przez Nałęczów”, którym bardzo zjednał sobie publiczność.
Na scenę wszedł Robert Brylewski, z towarzyszeniem Słomy i D’Roots Brothers wykonał m.in. „Brotherhood of Mann” Izraela oraz „Policjanci i złodzieje” publiczność zupełnie ucichła, nareszcie ustały rozmowy, wszyscy zaczęli kołysać się w rytm muzyki płynącej z głosników. Robert Brylewski zagrał wspaniały, moim zdaniem za krótki set. Wielki szacunek dla niego za to jak wprowadził na scenę kolejnego wykonawcę Andrzeja "Natty B" Kępskiego. Natty B to niesamowicie ciepła osoba i to ciepło i spokój przekazywał ze sceny. Reggae przez niego śpiewane to hipnotyczne ukojenie. Po Natty B na scenie swoje i Orkiestry Na Zdrowie piosenki wykonał Jacek Kleyff. To niesamowite ile jest w tym artyście energii i pozytywnej zadziorności. Ekspresja Jacka Kleyffa wspieranego przez D'Roots Brothers udzieliła się wszystkim.
Kleyff był łącznikiem do kolejnej trzeciej części koncertu Energia miasta pt.: Przyjaciele na mikrofonach czyli Talib , Sztos, Kudłacz , Hopkins, Ignatz-I,Sinsen, Junior Stress i inni – to już nie była „moja bajka” , ale zabawa pod sceną trwała w najlepsze. Powoli wycofałem się na z góry upatrzoną pozycję przy kuflu aromatycznego grzańca. 
Tegoroczną edycję Nocy Kultury ze szczególny zwróceniem uwagi na koncert główny uważam za bardzo udaną. Świetnie wypadło to łączenie artystów z i spoza Lublina. Poza tym sam dotknąłem – dosłownie – czterech legend: Jacka Kleyffa, Tomasza Budzyńskiego (w ramach Nocy Kultury odwiedziłem również wystawę jego obrazów Pt.:„Podróż na wschód”) oraz Roberta Brylewskiego, który przed koncertem zaprosił mnie za scenę, a tam poznałem również Jerzego Słomę Słomińskiego. Magiczna noc. Nie będzie już takiej.

Słoneczna instalacja Jarosława Koziary nad Deptakiem.





Na scenie Lolo Ferrari.



Miąższ i Jacek Kleyff.

Miąższ

Miąższ i Jacek Bielas Bieleński.



Tymon Tymański


Hubert Spięty Dobaczewski




Jerzy Słoma Słomiński


Tomasz Budzyński

Robert Brylewski








Robert Brylewski, Słoma i D'Roots Brothers.




Robert Brylewski i Natty B.


Jacek Kleyff




Spotkanie z Tomaszem Budzyńskim podczas wystawy jego obrazów
w galerii na ul. Grodzkiej w Lublinie.


Spotkanie z Robertem Brylewskim i Słomą
przed ich występem na koncercie Energie miasta.



wtorek, 14 maja 2013

Dominus Svantevitus Tour 2013 – Lublin 12.05.2013


W niedzielę 12 maja zawitał do Lublina Dominus Svantevitus Tour, którego headlinerami były zespoły Percival Schuttenbach i Quo Vadis, a gościem tej części trasy był Radogost.
Percival Schuttenbach promował swoje najnowsze dzieło projektu Percival „Slava – Pieśni Słowian Południowych”. Quo Vadis zaś świętowali 25 lat istnienia.
Lubelski koncert był ostatnim w cyklu Dominus Svantevitus Tour. Członkowie wszystkich kapel byli bardzo odprężeni i widać było w czasie prób, że wszystkim zależy żeby wszystko dobrze brzmiało i wyglądało.
Koncert zaczął się bardzo punktualnie, krótko po swojej próbie na scenie pojawił się Radogost. Zespół ze Śląska Cieszyńskiego od pierwszej minuty zawładnął klubem Graffiti i zgromadzonymi w nim fanami folk metalu. Zagrali pięknie, z mocą i z polotem. Pod sceną ludzie tańczyli, śpiewali razem z Velesarem (wokalista Radogosta). Podczas wykonania utworów „Watra” i „Radogost” wydawało się, że grupa i jej fani rozniosą klub. Cover Slayera „Raining Blond” ze skrzypcami dolał oliwy do ognia. Zespół brzmiał doskonale, muzycy dali z siebie wszystko. Publiczność nie chciała długo wypuścić Radogosta ze sceny. Panowie bisowali i bisowali. Szkoda, że po swoim secie musieli tak szybko wracać do domu.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawiła się legenda polskiego metalu, szczeciński Quo Vadis.
Początek ich występu to od razu ciary na plecach, szybko, ostro, bezkompromisowo zagrane „Caducus” z ostatniego albumu grupy. Skaya (wokal i bas) to 666% energii, śpiewał, biegał po scenie, cuda i akrobacje wykonywał ze swoim basem. "Blood For Oil"  zesół rozgrzał publiczność pod sceną do czerwoności (poza tym na sali było już piekielnie gorąco). Quo Vadis zagrali też przyjęte z entuzjazmem „Trzy szósteczki” – mój ulubiony numer z ich pierwszej płyty z 1991 roku oraz „Ból istnienia” z tego samego albumu. Prawdziwe piekło pod sceną rozpętał „Rzeźnik” z roku 1988 (z pierwszego demo zespołu), wszyscy ruszyli w pogo. Oprócz własnych utworów w koncertowym repertuarze kapeli nie zabrakło „Pretty Woman” Orbisona, "Kocham Cię kochanie moje" Maanamu, czy "Symphony Of Destruction” Megadeth, które spotkało się z gorącym przyjęciem fanów Quo Vadis.
Po koncercie Quo Vadis to już trzeba było pójść do baru, a potem z zimnym bursztynowym na taras klubu, żeby ochłonąć i podzielić się wrażeniami z innymi.
W tym czasie na scenie klubu pojawiły się dekoracje i flagi z logo Percival Schuttenbach, który zawładnął sceną. Utwór „Svantevit” sprawił, że liczba słuchaczy jakoby się podwoiła. Percival zagrali między innymi monumentalnie brzmiące "Lazare" oraz "Aziareczka". Nieśmiertelny klasyk zespołu „Pani Pana zabiła” zachęcił publiczność do opętańczego tańca. Na scenie królowały Panie: zjawiskowa Joanna Lacher (bas, wokal), tajemnicza Christina Bogdanova (wokal, instrumenty perkusyjne, mikser reloop) i poetyczna Katarzyna Bromirska (wiolonczela elektryczna, bas, wokal). Między dziewczynami szalał lider kapeli Mikołaj Rybacki (gitara elektryczna, wokal), jego riffy i sola gitarowe rozpędzały Percivala, dawały potężnej energii koncertowemu brzmieniu zespołu. Za bębnami zasiadał Andrzej Mikityn, który bił z prawdziwie metalowym zacięciem. Katarzyna Bromirska swoją elektryczną wiolonczelą trzymała zespół w ryzach, właśnie jej perfekcyjne granie zwróciło moją szczególną uwagę. Wśród utworów granych przez Percivala nie mogło zabraknąć kawałka „Satanismus”, który wykonali wspólnie z chłopakami z Quo Vadis. Percival Schuttenbach zakończył swój set „Motorbreath” Metalliki.
Zespoły dały, w sumie, ponad czterogodzinne show. Było wspaniale. Po każdym z występów był czas żeby porozmawiać z uczestnikami trasy, zdobyć autograf lub zrobić sobie wspólne zdjęcie. Był to moim zdaniem najlepszy zestaw koncertowy na jakim do tej pory byłem (brawa dla Agencji Heart of Rock), żadna z kapel nie odpuściła sobie podczas tego koncertu, wszyscy pokazali wysoki poziom, radość dla uszu i oczu. Lublin był ostatnim miejscem, do którego zawitało Dominus Svantevitus Tour 2013 i z pewnością dla samych artystów ten ostatni koncert był wspaniałym, pozytywnym przeżyciem, bo i przyjęcie każdego z nich przez publiczność było gorące.



Radogost

Quo Vadis




Percival Schuttenbach

"Kocioł" podczas wspólnego wykonania utworu "Satanismus".

Fani Ossobliwości muzycznych Wojciecha Ossowskiego i grupy Percival Schuttenbach z liderem Percivala Mikołajem Rybackim.

Autor czyli (ja) Yaho z Joanną Lacher basistką i wokalistką Percival Schuttenbach.

Z Marcinem 'Velesarem' Wieczorkiem wokalistą Radogosta.
Świetny klip, który promował trasę Dominus Svantevitus.