piątek, 20 lutego 2015

Mark Lanegan Band - Warszawa 18.02.2015


Pędzę przez Polskę autobusem. Na polach śniegu brak, o zimie świadczą jedynie pozamarzane stawy i groble. Wjeżdżamy do Warszawy, brak słońca, jest dość mgliście. Przerażająco puste o godzinie siedemnastej Centrum handlowe Fort Wola. Nisko zawieszone nad miastem chmury, z za których co kilkanaście minut słychać niski pomruk schodzących do lądowania lub wznoszących się samolotów, tylko potęgują post apokaliptyczny klimat.
Do Klubu Progresja będą wpuszczali od 18.30 - mam jeszcze dużo czasu żeby schować się gdzieś przed wyłaniającym się z ciemności chłodem. W Progresji jestem jednym z pierwszych fanów, którzy stawili się na koncert, ale tutaj wszyscy organizatorzy czekają ze specjalnymi opaskami na "specjalnych gości" klubu, zaproszonych na dzisiejszy koncert.
Decydują się wpuścić Nas do szatni, a potem na hol przed Progresja Main Stage. O dziwiętnastej wchodzimy na salę. Oczywiście zajmuję miejsce pod samą sceną. Po kilku chwilach na scenie pojawiają się muzycy z The Faye Dunaways. Najbardziej tajemniczy i niedostępny w internecie skład świata. Ich transowe muzyczno-multimedialne show już po pierwszych minutach przykuwa początkowo obojętną na ich działania publiczność. The Faye Dunaways to muzycy z koncertowego zespołu Marka Lanegana, basista (tutaj grający na gitarze) i klawiszowiec. Ich widowisko jest niesamowitym połączeniem niepokojącej, mrocznej muzyki elektro z nie mniej istotnym obrazem (rysunkowym video) wyświetlanym na ścianie za muzykami, opowiadającym o przemocy jaką rodzi ślepa wiara i religijny fanatyzm. Po ich niespełna dwudziestominutowym występie zapada cisza, a wokoło słyszę głosy - jeszcze przed chwilą sceptyków - "słuchajcie to był odlot i to bez chemii". Chłopaki zagrali niezwykły koncert.

Duke Garwood.
Kolejną gwiazdą sceny zostaje Pan Duke Garwood, londyński gitarzysta i multiinstrumentalista, który zagrał jedynie ze wsparciem perkusisty. Ich minimalistyczny w środkach występ porwał publiczność w Progresji, w dużej mierze to zasługa wyjątkowej osobowości Duke'a. Wyjątkowo grał on też na swojej niezwykłej elektrycznej. Grał na niej palcami, ale i całą swoją duszą, przenosząc na struny wszystkie swoje emocje związane z występem. Bardzo zdawkowy w kontakcie z publicznością, wybuchał entuzjazmem i szałem jedynie za pomocą swojej gitary. Koncert Duke'a Garwooda był niezwykłym doświadczeniem.

Mark Lanegan Band
Punktualnie z koncertowym rozkładem jazdy na scenie pojawił się Mark Lanegan, a właściwie Mark Lanegan Band. Wszyscy muzycy oświetleni byli przez lekkie na przemian niebieskie i czerwone światła, a Makr Lanegan przez cały koncert pozostał w mroku - podobno tak sobie zażyczył. Co jakiś czas można było zauważyć tylko zarysowaną na tle reflektora sylwetkę wokalisty. Pierwsze dwa utwory Mark wykonał jedynie z towarzyszeniem gitarzysty Jeff'a Fieldera, potem na scenie pojawiła się reszta zespołu. Koncert był wyjątkowy, a głos Marka brzmiał równie magicznie jak na płytach. Wokalista wykonał większość swoich znanych numerów szczególny nacisk kładąc na prezentację materiału z ostatniego albumu "Phantom Radio". Publiczność nagradzała muzyków po każdym utworze ogromnymi brawami, a taneczne miejscami utwory porouszały całą salą. Koncert był wyjątkowo dobrze nagłośniony. Selektywności i przestrzenności brzmienia doświadczyłem, gdy pod koniec imprezy przesunąłem się dużo dalej od sceny, tuż za konsoletę realizatora dźwięku. Wspaniale brzmiąca muzyka, wyjątkowy koncert na koniec dnia, a nie był to jeszcze koniec wyjątkowej, osobliwej nocy w Warszawie.
Mark Lanegan - niesamowity głos.
Fragment występu Mark Lanegan Band z Progresji.


Brak komentarzy: